To, co działo się w kuluarach Izery od początku jej powstania, każe z niepokojem spoglądać na wszystkie wielkie projekty, w które zaangażowany jest budżet państwa.
Izera. Zajrzeliśmy za kuluary projektuIzera
Projekt polskiego samochodu elektrycznego został skompromitowany już na starcie przez polityczne rozgrywki. Jak ustalił "Auto Świat", konkurs na karoserię auta miał skompromitować ówczesnego ministra energii Michała Kurtykę
Opóźnienia związane z przygotowaniem terenu pod budowę fabryki były efektem innej politycznej walki — między Mateuszem Morawieckim a Zbigniewem Ziobro
Zmiana rządu nie zmieniła podejścia do Izery. Ta wciąż pozostaje elementem partyjnych rozgrywek. Osoba z Ministerstwa Aktywów Państwowych opowiedziała nam, jaki jest pomysł na Izerę
To polityka w jej najgorszym wydaniu. Izera to historia podkładanych nóg przez koalicyjnych kolegów, zmiennych koncepcji i mieszanki kompetencji ze skrajną niekompetencją. Przez ostatnie tygodnie "Auto Świat" rozmawiał z wieloma przedstawicielami poprzedniego i obecnego rządu, z urzędnikami wysokiego i niskiego szczebla, z ludźmi powiązanymi bezpośrednio i pośrednio z projektem Izera, by zrozumieć, jak to możliwe, że projekt, którego początki sięgają2016 r., i w który bardzo silnie zaangażowane jest państwo, nie tylko przez osiem lat nie powstał, ale nawet nie wiadomo, czy kiedykolwiek powstanie. Z tych rozmów wyłania się przygnębiający obraz. Głównie polskiej polityki.
Izera, audiotele i kompromitacja już na starcie
Jest rok 2016. Wiceminister energii Michał Kurtyka przedstawia wizję polskiego samochodu elektrycznego, który masowo produkowany ma bilansować starzejącą się sieć energetyczną. Pomysł jak na owe czasy bardzo śmiały, ale z dzisiejszej perspektywy można uznać, że z założenia jak najbardziej trafiony. Już na starcie wokół Izery (wówczas ta nazwa jeszcze nie istnieje) zaczynają się polityczne przepychanki. Zwaśnione grupy z rządu Zjednoczonej Prawicy wzajemnie podkładają sobie nogi, tak by rywale widowiskowo się o nie potknęli.
Wszystko zaczyna się od słynnego konkursu na karoserię polskiego samochodu elektrycznego, w którym udział mógł wziąć każdy, nawet ten, kto o projektowaniu aut, a nawet porządnych grafik, nie ma bladego pojęcia. To nie mogło skończyć się inaczej jak tylko kompromitacją. Jak nieoficjalnie ustaliliśmy został zainicjowany przez ówczesnego ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego. - To była celowa zagrywka, która już na starcie miała skompromitować pomysł Kurtyki - mówi nasz informator z byłego Ministerstwa Energii. - Był jeszcze jeden pomysł. Finałem konkursu miało być głosowanie audiotele - dodaje. Ostatecznie do niego nie doszło, ale sam konkurs wystarczył, by polski samochód elektryczny wywoływał salwy śmiechu, a nie podziw. Już od początku wokół niego toczyły się polityczne wojenki.
Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo
Po pierwszej kompromitacji przyszedł czas na refleksję — trzeba wszystko policzyć, bo inaczej nie ma co marzyć o polskim elektryku. Z wyliczeń wyszło, że początkowa koncepcja nie ma sensu — jeden miejski model kompletnie się nie opłaca. Zamiast tego trzeba zrobić kilka i to na masową skalę. Koszt oszacowano na 6 mld zł. Tego spółki energetyczne, które były faktycznymi właścicielami spółki ElectroMobility Poland, i same borykały się z wyzwaniami, finansować nie chciały. I tutaj rozpoczyna się serial o finansowanie Izery.
Według urzędników ze Zjednoczonej Prawicy blisko związanych z projektem, z którymi rozmawialiśmy, problemem był patron projektu. A był nim wspomniany wcześniej Michał Kurtyka, najpierw wiceminister Energii, a później Minister Klimatu.
Kurtyka był outsiderem. Nie miał realnej mocy sprawczej w rządzie. Wbrew temu, co się mówi, Morawiecki nigdy nie usynowił projektu, choć można było odnieść inne wrażenie. I właśnie to był problem — projekt dla jednych był zbyt blisko Morawieckiego, a dla innych — zbyt daleko
- mówi nasz informator.
Jak już udało się dojść do porozumienia i wpompować w Izerę setki milionów złotych, rozpoczęła się kolejna batalia. Tym razem do gry dołączyli ziobryści. Otoczenie Zbigniewa Ziobry zarządzające Lasami Państwowymi — pierwotnym właścicielem terenu, na którym miała i wciąż ma powstać fabryka Izery — blokowało sprawne przeniesienia prawa własności na Miasto Jaworzno. Jak mówi w nieoficjalnej rozmowie z "Auto Światem" były już urzędnik Ministerstwa Klimatu, spotkania albo były sabotowane, albo ustalenia nie były realizowane. Finalnie sprawę rozwiązano tzw. lex Izerą, czyli ustawą pisaną w... Ministerstwie Sprawiedliwości. Ziobro ukazał tym swoją sprawczość i niekompetencję Morawieckiego.
Po wpompowaniu w Izerę 500 milionów z Funduszu Reprywatyzacji, którym dysponował premier Morawiecki, w KPO zapisano na Izerę dodatkowe fundusze. Tym razem 3,5 mld zł. Faktycznym inwestorem Izery miał być PFR poprzez Fundusz Elektromobilnosci, którego PFR miał być operatorem. Prezesem Polskiego Funduszu Rozwoju był Paweł Borys — człowiek Morawieckiego, czyli teoretycznego patrona projektu. Fundusz, z którego projekt miał być finansowany, nie powstał do tej pory.
Dalsza część artykułu znajduje się pod zdjęciem
Izera na Kongresie Nowej Mobilności w ŁodziŻródło: Auto Świat / Krzysztof Wojciechowicz
Chińczycy wchodzą do gry
W czasie politycznych przepychanek ElectroMobility Poland pracowało nad rozwojem projektu. Zmieniła się jego koncepcja, zatrudniono dziesiątki profesjonalistów, przedstawiono nowe projekty, nawiązano szereg współprac z integratorami technicznymi, z biurami projektowymi, robiono wewnętrzne audyty. Później media obiegła informacja, że EMP znalazło partnera projektu — chińskie Geely. Ten globalny, technologiczny gigant miał udostępnić EMP technologię i jednocześnie wykorzystywać moce produkcyjne fabryki w Jaworznie do produkcji własnych aut.
W grudniu ubiegłego roku, na kilka dni przed zaprzysiężeniem nowego rządu, EMP informuje, że zakończyła zaplanowane działania i czeka na zapisane w KPO środki oraz zielone światło, by móc kontynuować projekt. "Tak" musi powiedzieć nowy rząd, bo Izera należy do budżetu państwa. Tego jednak nie robi, bo podobno przeprowadza własny audyt w spółce EMP. Jak wykazaliśmy w "Auto Świecie", wówczas żaden audyt nie trwał. Rozpoczął się później i zakończył kilka tygodni temu. Nie wykazał żadnych nieprawidłowości (oprócz opóźnień, które wykazał już wcześniejszy raport NIK). Dlaczego zatem rząd nie dał zielonego światła do kontynuacji projektu? Bo wokół Izery rozpętała się kolejna polityczna wojenka, tym razem w nowym rządzie.
Według minister Pełczyńskiej-Nałęcz projekt Izera był niemożliwy do zrealizowania w kontekście zapisów w KPO, mówiących o stworzeniu mocy produkcyjnych dla samochodów niskoemisyjnych. Jej zdaniem nie dało się tego zrobić w określonych w KPO terminach. W tym czasie EMP wybrało generalnego wykonawcę fabryki, który niejako potwierdził, że jednak da się to zrobić zgodnie z zapisami z KPO.
Po pół roku od objęcia rządów przez Koalicję 15 października decyzji o kontynuacji lub zamknięciu projektu i spisaniu na straty pół miliarda złotych nadal nie ma. W spółce wymieniono Radę Nadzorczą (odwołano m. In Wojciecha Szyszkę — wieloletniego szefa Kii w Polsce) oraz poprzedniego prezesa spółki. W ramach profesjonalizacji kadr powołano Piotra Regulskiego — byłego prezesa Ruchu oraz spółki córki Energi — spółek z portfolio Orlenu za czasów Daniela Obajtka. W jego CV próżno szukać cienia doświadczenia w branży automotive. 3,5 mld zł na projekt zapisane w KPO decyzją minister Pełczyńskiej-Nałęcz zostało przeznaczone na dopłaty do sprzętu rolniczego oraz dopłaty do samochodów elektrycznych (w tym używanych).
Nie ma żadnej decyzji odnośnie Izery. Nawet nie ma pomysłu. Wcześniej trzeba było się spieszyć, bo były środki w KPO i konkretne terminy, które wymagały od nas szybkiego działania. Teraz środków nie ma, bo zostały przesunięte na inny cel, dat granicznych też, więc nikomu się nie spieszy, tym bardziej, że to projekt politycznie niewygodny
- mówi rozmówca "Auto Świata" z Ministerstwa Aktywów Państwowych, które nadzoruje projekt Izera i w nowym rządzie formalnie za niego odpowiada.
- A Chińczycy? - pytam. - Nie stracą cierpliwości?
Czasem odnoszę wrażenie, że o to chodzi w tym zwlekaniu. Nikt nie chce podjąć odpowiedzialności, bo każdy liczy na to, że problem rozwiąże się sam
- odpowiada nasz rozmówca.
Trudno w tym kontekście pojąć nominację nowego prezesa spółki EMP. Został nim Piotr Regulski, który był m.in. menadżerem w Orlenie za "rządów" Daniela Obajtka. Po co wyznaczać nowego prezesa w spółce, którą do niedawna, przez kilka tygodni przewodził inny, tymczasowy prezes, skoro planowałoby się ją zamknąć albo liczyłoby się na to, że pośrednio zamkną ją Chińczycy?
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.