- W piątek (30 sierpnia) w Skierniewicach doszło do pożaru samochodu elektrycznego, w którym zginął 73-letni kierowca
- Dla wielu przeciwników elektromobilności pożar jest kolejnym dowodem na niebezpieczeństwo aut elektrycznych, jednak pożary samochodów zdarzają się niezależnie od rodzaju napędu
- Globalne statystyki wskazują, że użytkownicy aut elektrycznych nie mają powodów do obaw, a pożary aut elektrycznych zazwyczaj są spowodowane przez inne czynniki niż rodzaj napędu
Pożary samochodów to jeden z najbardziej nośnych tematów. Działo się tak również wtedy, gdy o pojazdach elektrycznych nawet nikt nie wspominał. Wystarczy przywołać przykład pożarów autobusów, które napędzane były silnikami spalinowymi. Dowodem na to, że pożary aut nie są czymś wyjątkowym, może być również fakt, że przecież do obowiązkowego wyposażenia pojazdów należy... gaśnica.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:
Auta elektryczne na cenzurowanym. Ale czy naprawdę są zagrożeniem?
Dzisiaj sytuacja jest jednak zgoła odmienna. Być może gdyby nie unijny nakaz przejścia na elektromobilność, samochody elektryczne nie byłyby obwiniane o całe zło. Ponieważ jednak zostaliśmy postawieni niejako przed faktem dokonanym, każdy argument przeciwko elektrykom nabiera szczególnego znaczenia. A że pożary są nośnym i medialnym tematem, chętnie są wykorzystywane w walce z pojazdami elektrycznymi. Rzecz jednak w tym, że pojazdy zasilane energią z akumulatorów wcale nie są tak niebezpieczne i podatne na pożary, jak to jest przedstawiane.
Bartłomiej Derski z serwisu wysokienapiecie.pl, który przez wiele miesięcy sprawdzał, jak wygląda problem z pożarami aut elektrycznych, przyznał, że "nie można bagatelizować pożarów elektryków, tak samo zresztą jak spalinówek". Warto jednak pamiętać, że podczas pożaru samochodu, bez względu na rodzaj napędu, aż 80 proc. energii podsycającej ogień pochodzi ze spalania się tworzyw sztucznych znajdujących się w pojeździe. Benzyna lub olej napędowy w zbiorniku paliwa i akumulatory w przypadku aut elektrycznych odpowiadają za pozostałe 20 proc.
Okazuje się, że wspomniane akumulatory bardzo rzadko są źródłem ognia. W tylko 20 proc. przypadków pożary zaczynają się w bateriach. Co ciekawe, w zaledwie kolejnych 10 proc. akumulatory zaczynają się palić w wyniku rozległego pożaru nadwozia. To wszystko razem oznacza, że baterie można winić za 20 - 30 proc. pożarów aut elektrycznych. Biorąc pod uwagę wciąż niewielką liczbę pojazdów zeroemisyjnych, trudno uznać elektromobilność za zagrożenie. Dość powiedzieć, że prawdopodobieństwo zapalenia się baterii w samochodzie elektrycznym wynosi ok. 0,004 proc.
Pożary samochodów elektrycznych. Statystyki nie pozostawiają złudzeń
O tym, że pożary aut elektrycznych to rzadkość, mówią sami strażacy. O statystykę związaną z pożarami elektryków zapytał pod koniec maja br. serwis Konkret24. Naczelnik Wydziału Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa st. bryg. mgr inż. Tomasz Jonio odpowiedział, że w 2024 r. (do 21 maja) doszło do 11 pożarów samochodów z napędem elektrycznym. W tym samym okresie paliło się 3312 pojazdów osobowych i ciężarowych z konwencjonalnym napędem.
Konkret24 przywołuje również statystyki z krajów, w których elektryków jest dużo więcej niż w Polsce. Okazuje się, że np. w Szwecji pożar pojazdu elektrycznego jest ok. 20-krotnie mniej prawdopodobny, niż spalinowego.
Co ciekawe, jak pokazują globalne statystyki, od 2010 r. do czerwca 2023 r. na całym świecie doszło do ok. 400 pożarów aut elektrycznych. W tym czasie po drogach jeździło już nawet kilkadziesiąt milionów pojazdów wyposażonych w baterie litowo-jonowe (elektrycznych i hybrydowych).
Wszystkie te dane jasno pokazują, że użytkownicy aut elektrycznych nie mają powodów do obaw, a spektakularne pożary elektryków przeważnie powodowane są przez inne czynniki, niż rodzaj napędu. Nie dziwi zatem, że jak na razie nie ma żadnych obostrzeń związanych z parkowaniem aut zeroemisyjnych na parkingach podziemnych. To z pewnością jeden z dowodów na to, że pojazdy elektryczne nie są tak straszne, jak je malują.