• Auta na prąd korzystają ze zmodyfikowanych materiałów eksploatacyjnych, które w wielu wypadkach można kupić wyłącznie w autoryzowanym serwisie
  • Użycie niewłaściwego płynu chłodniczego do samochodu na prąd może wiązać się z utratą gwarancji na akumulator. Może być też niebezpieczne
  • Warsztaty wyceniają wysoko nie tylko materiały eksploatacyjne do samochodów elektrycznych, windują też stawki za roboczogodzinę, która może być kilka razy wyższa od stawki za naprawę aut spalinowych
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Samochody elektryczne, podobnie jak spalinowe, mają układ chłodzenia. Różnica polega na tym, że w aucie na prąd układ chłodniczy jest nieporównywalnie bardziej rozbudowany, chłodzi bowiem nie tylko silnik, lecz także akumulator trakcyjny. W wielu starszych modelach aut na prąd płyn ten różni się – przynajmniej ceną – nieznacznie od preparatów używanych w pojazdach spalinowych. Nowością jest płyn chłodzący o niskiej przewodności oferowany po blisko 130 zł za litr.

Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo

Prawie 130 zł za litr płynu i nie da się taniej

Pan Sebastian, który swój rachunek za obsługę Hyundaia Kony pokazał na Facebooku ku przestrodze innych użytkowników samochodów elektrycznych, zrobił już wstępne rozpoznanie rynku. My też i potwierdzamy: rzeczywiście płyn o kodzie LP040APE02EVH0 jest wymagany w nowszych modelach elektrycznych samochodów Hyundai i faktycznie jego oficjalna cena jest bardzo wysoka. Nie inaczej jest w przypadku nowszych modeli Kia. Z rachunku, jaki opublikował właściciel Kony na Facebooku wynika, że cena 128,40 zł to już cena... po rabacie w wysokości 8 proc. Ten rabat to już raczej zabieg marketingowy mający udobruchać klienta. Płyn można zamówić przez internet za ok. 26 euro (czyli ok 125 zł) za litr, jednak ofert jest niewiele i przy większości pojawia się informacja: "Dostępność 3-5 dni roboczych pod warunkiem, że jest na stanie w firmie Hyundai".

Ile płynu i dlaczego tak drogo

Foto: gdainti / Shutterstock

Sam płyn musi być tak drogi, ponieważ jest to płyn niskoprzewodzący, ekologiczny i – zapewne przede wszystkim – jest sprzedawany pod marką Hyundai i dostosowany do wymagań samochodów Hyundai/Kia. W przypadku płynów chłodniczych do samochodów spalinowych są opracowane konkretne normy, co pozwala bezpiecznie stosować w autach płyny różnych marek, byle płyn spełniał odpowiednią normę. Płyny chłodnicze do napędów elektrycznych nie doczekały się jeszcze "unormowania". Jeśli więc Hyundai/Kia wymagają stosowania płynu o konkretnych parametrach, który oferowany jest pod jedną marką, to klient nie ma wyboru. Pomysł, aby kupować płyn poza autoryzowanym serwisem, jest nietrafiony z wielu względów: po pierwsze, taniej i tak nie będzie, po drugie, ewentualnie można trafić na podróbkę. Czy ten płyn wart jest aż takich pieniędzy? Pewnie nie, ale nie masz wyboru. Producenci aut tradycyjnie żyją nie tylko z wytwarzania samochodów, lecz także z ich serwisu. Ktoś musi zapłacić za infrastrukturę serwisową do aut na prąd. Ktoś – czyli użytkownicy tych samochodów.

Co się stanie, jeśli zastosujesz zwykły płyn chłodniczy w samochodzie na prąd?

Jeśli do układu chłodniczego samochodu na prąd wlejesz normalny płyn chłodniczy, nic się nie stanie – tzn. nic spektakularnego nie wydarzy się od razu. Płyn o niskiej przewodności elektrycznej stosuje się głównie z tego powodu, że krąży on kanałami wewnątrz obudowy akumulatora wysokonapięciowego, który podczas pracy wytwarza dużo ciepła. Wysoka temperatura jest zabójcza dla ogniw Li-ion, dlatego muszą być aktywnie chłodzone. Nigdy nie należy wykluczać usterek, np. wycieków płynu. Gdyby z powodu wycieku płyn o większej przewodności dostał się pomiędzy ogniwa, doszłoby do zwarcia i pożaru. Płyn o niskiej przewodności ma tę cechę, że przez długi czas nie zmienia się jego przewodność (w przypadku płynów do silników spalinowych nie jest to problem). Tak więc chodzi o bezpieczeństwo.

Inna rzecz, że w samochodach spalinowych płyn chłodniczy ma kontakt z elementami o dużo wyższej temperaturze niż w samochodach na prąd – w tym drugim przypadku teoretycznie płyn mógłby wystarczyć na dłuższy okres niż w silniku spalinowym. W przypadku niektórych modeli płyn nie ma wyznaczonego interwału wymiany, wysokie koszty pojawiają się dopiero, gdy wycieknie. Właściciele nowszych modeli Kia/Hyundai muszą jednak wymieniać płyn co 60 tys. km. Nie unikną tego, bo w razie zaniedbania stracą 8-letnią gwarancję na akumulator.

Uwaga: stwierdzenie, czy w układzie krąży właściwy płyn, jest z pewnością możliwe i wcale nietrudne. Nie należy też wykluczać, że dedykowany do nowszych modeli Kia/Hyundai płyn chłodniczy ma specyficzną lepkość i zastosowanie innego preparatu mogłoby wywołać usterkę.

Nie tylko materiały i części – także serwis kosztuje więcej!

Niedawno pisaliśmy o właścicielu Mercedesa, który zdziwił się, że naprawa zawieszenia w samochodzie na prąd kosztuje znacząco więcej niż w spalinowym odpowiedniku. 700 zł za jedną roboczogodzinę pracy przy zawieszeniu Mercedesa klasy B to dużo, prawda? To w każdym razie prawie dwa razy więcej niż ten sam serwis żądał za podobną naprawę w samochodzie spalinowym tej klasy. Ale okazuje się, że to raczej norma niż wyjątek – internauci donoszą, że nawet w serwisach Fiata roboczogodzina pracy przy aucie na prąd (i wcale nie chodzi o naprawę napędu!) może kosztować nie 170 zł jak w "zwykłym" samochodzie, lecz 500 zł!

Warto mieć świadomość, że ilekroć przychodzi do naprawy układu napędowego w samochodach na prąd, wysokie koszty są uzasadnione. Mechanik musi mieć uprawnienia do pracy przy układach wysokonapięciowych, firmy poniosły olbrzymie koszty związane z przygotowaniem ludzi i infrastruktury – usługi muszą więc odpowiednio kosztować.

Nakłady były wysokie, a samochodów wymagających serwisu wciąż jest mało, dlatego serwisy próbują odzyskać poniesione nakłady, podwyższając stawki serwisu aut na prąd także w tych przypadkach, które na zdrowy rozum nie są uzasadnione. Swoje dorzucają producenci, oferując np. płyn chłodniczy po 130 zł za litr, chociaż... to wcale nie jest rekord. 200 zł za litr to stawka, która nie powinna nikogo dziwić...