Rzadko mamy możliwość jeździć samochodami, które dopiero za kilka lat będą mogły wejść do codziennego użytku. To takie dotykanie przyszłości, dosłownie i w przenośni, bo napędzany ogniwami paliwowymi nowy model Toyoty nazywa się Mirai, co z japońskiego oznacza „przyszłość”.
Tym samochodem jeździliśmy w okolicach Los Angeles. Do dyspozycji mieliśmy także Audi A7 h-tron i amerykańskiego Volkswagena Passata HyMotion. Oba niemieckie pojazdy są odpowiedzią na wyzwanie Toyoty, czyli wypuszczenie na rynek pierwszego seryjnego auta wodorowego na świecie, w którym uzyskiwany w ogniwach paliwowych prąd napędza 155-konny silnik elektryczny.
Co ciekawe, Niemcy, mimo że zbudowali takie samochody, sceptycznie mówią o ich rynkowym potencjale. „Uważamy, że auta elektryczne zasilane ogniwami paliwowymi w najbliższych latach nie będą konkurencyjnymi produktami” – twierdzą przedstawiciele koncernu z Wolfsburga.
Toyota Mirai może przejechać 500 km na zmagazynowanych w zbiornikach 5 kg sprężonego wodoru. Później trzeba ją zatankować. I tu zaczynają się schody, bo np. w Polsce nie ma ani jednej stacji tankowania wodoru, a w Niemczech jest ich tylko 16. Plany sięgające 2017 roku zakładają jednak, że w samych Niemczech będzie ich ponad 100, a do 2023 r. – nawet 400.
Według oficjalnych danych po drogach naszych zachodnich sąsiadów jeżdżą obecnie 174 auta napędzane ogniwami paliwowymi – wszystkie są oczywiście prototypami. Prognozuje się, że do 2025 roku na całym świecie ma jeździć 500 tys. pojazdów z takim napędem.
Do tego dochodzi jeszcze problem ceny. W przyszłym roku na niemiecki rynek motoryzacyjny trafi 100 pierwszych egzemplarzy Toyoty Mirai. Każdy kosztuje 78 540 euro (ok. 340 000 zł) – to naprawdę dużo jak na mierzący 4,9 m długości i dość wąski samochód prawie bez bagażnika. Czy znajdą się w ogóle jacyś chętni?
Volkswagen zdaje sobie z tego sprawę i mimo to nadal pracuje nad tą techniką, żeby pod koniec tej dekady rozpocząć seryjną produkcję, jeśli tylko będzie takie zapotrzebowanie na rynku.
Wracamy do pojazdów. We wszystkich trzech przypadkach szybko okazuje się, że jazda tymi autami przyszłości jest bezproblemowa, ale – co tu ukrywać – niezbyt spektakularna (w pozytywnym znaczeniu). Ze zrozumiałych powodów jeździ się nimi jak zwykłymi pojazdami elektrycznymi. Jedyna różnica to cichy dźwięk sprężarki pracującej w ogniwach.
Wciskamy pedał gazu, samochody zaczynają dynamicznie przyspieszać i... tyle. Noga z gazu – zaczyna się odzyskiwanie energii. Marka nie ma tu żadnego znaczenia, obsługa pojazdu z punktu widzenia kierowcy nie różni się niczym od prowadzenia konwencjonalnego samochodu z automatyczną skrzynią biegów.
Podsumowanie - Technika jutra już dziś
Trochę się dziwię, że wprowadzenie do produkcji pierwszego auta wodorowego nie odbiło się szerszym echem. Ta technika może zmienić motoryzacyjny obraz świata. Oczywiście, nadal są problemy do rozwiązania – najpoważniejszy to energochłonność pozyskiwania wodoru. O słuszności obranej przez Toyotę drogi przekonuje mnie... niechęć niemieckich koncernów. Przed laty podobnie zareagowały na auta hybrydowe.