Rozrusznik ospale się zakręcił, a 4-cylindrowy silnik niespiesznie odpalił. W sumie nic dziwnego – po długim śnie w muzeum Volkswagen Golf GTI Pirelli został wyciągnięty na tor w słonecznej Portugalii. Dziś to auto dla miłośników oldtimerów jest tym, czym dla filatelistów niebieski Mauritius. Skąd w ogóle pomysł, żeby z muzealnego snu obudzić specjalne wydanie „dziadka” GTI? Powód to premiera Volkswagena Golfa GTI w wersji Clubsport.
Kiedyś (a dokładnie w 1983 roku, gdy wypuszczono Pirelli) do zadawania szyku i dostarczania sportowych emocji wystarczyło 112 koni. Dziś, żeby w sprincie spod świateł wygrać z którymkolwiek nowoczesnym turbodieslem, potrzeba ich znacznie więcej. Clubsport ma ich maksymalnie aż 290, więc porównywanie go z historycznym oryginałem nabiera tylko i wyłącznie wymiaru estetycznego.
Wciskamy przycisk „start-stop” i silnik natychmiast zaczyna pracować. Dwulitrowy turbodoładowany benzyniak cicho mruczy. Przesuwamy dźwignię DSG na pozycję „D” i mocno wciskamy gaz. Każdy, kto myślał, że przydałby się teraz napęd na obie osie z wersji R, będzie zdziwiony. Koła przedniej osi bardzo szybko odzyskują trakcję – opcjonalna funkcja Launch Control (dostępna tylko z DSG), pozwalająca na efektywne ruszanie, zrobiła swoje. Auto rozpędza się równomiernie, bez wyrywania obitej alcantarą kierownicy z rąk prowadzącego.
W podstawowym trybie pracy silnik Volkswagena Golfa GTI Clubsport osiąga 265 koni, ale z funkcją Boost przez równe 10 sekund możemy dysponować dodatkowymi 25 końmi. Pozwala to na rozpędzenie się do „setki” w 5,9 s i czyni z tego auta najmocniejsze produkowane dotąd GTI.
Volkswagen Golf GTI Clubsport - semi-slicki w opcji
Jednak prawdziwe możliwości Clubsporta poznajemy podczas pokonywania pierwszego zakrętu. Dohamowanie, przekręcamy kierownicę w żądanym kierunku, a nasze GTI przeciska się przez łuk jak przyklejone z taką precyzją, jakiej w tej klasie po prostu byśmy się nie spodziewali. Musimy jednak od razu dodać, że chłopcy z Volkswagena trochę „czarują”.
Nie, nie mamy na myśli niczego złego, po prostu na naszym testowym aucie znalazły się opcjonalne opony semi-slick, które tak wgryzają się w asfalt, że nawet ujeżdżacze pojazdów z Zuffenhausen patrzą na Golfa z dużym podziwem.
Tyle że szaleństwa na torze to tylko jedna twarz Sportcluba. Wciskamy klawisz „Mode”, żeby przejść do ustawień komfortowych, i nasze GTI staje się innym samochodem. Agresywny dźwięk silnika zostaje przytłumiony i słychać go gdzieś w tle. Zawieszenie robi się znacznie bardziej miękkie i komfortowe, a przełożenia DSG zmieniają się znacznie szybciej – słowem: we wnętrzu panuje mniej napięta atmosfera.
Volkswagen Golf GTI Clubsport - na rynku od przyszłego roku
Oczywiście, ten szpagat między komfortem a sportem nie jest niczym nowym. Volkswagena Golfa GTI od lat znamy z tego, że można go wykorzystywać zarówno do torowej rywalizacji, jak i do jazdy na co dzień – stąd właśnie popularność tego modelu. Nie jest przecież sztuką zbudowanie jeszcze szybszego pojazdu, lecz takiego, który ma dużą funkcjonalność i może być użytkowany jako podstawowy samochód w rodzinie.
Volkswagen Golf GTI Clubsport - nasza opinia
Wersja Clubsport pojawi się w sprzedaży w Polsce w pierwszym kwartale przyszłego roku (prawdopodobnie bliżej wiosny). Ceny auta nie są jeszcze znane. W Niemczech ta wersja kosztuje o ponad 5000 euro więcej od klasycznej 220-konnej odmiany GTI. Podejrzewamy, że u nas będzie podobnie i Clubsport znajdzie się w cenniku w połowie drogi między zwykłym GTI a 300-konną „erką” z napędem na obie osie.