• Najechanie na studzienkę może spowodować naprawdę ogromne problemy, tym bardziej, gdy jeździ się elektrykiem
  • Uszkodzenie akumulatora może skutkować całkowitą nieopłacalnością naprawy auta. Z taką sytuacją spotkał się pewien Norweg
  • Wartość naprawy uszkodzenia spowodowanego luźną klapą studzienki wyceniono w przeliczeniu na 411 tys., podczas gdy taki sam pojazd w salonie kosztuje około 150 tys. zł
  • Więcej takich tematów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Naprawa samochodów elektrycznych po kolizjach, nawet niewielkich, może być nieopłacalna, gdy uszkodzeniu ulegnie akumulator, czyli jeden z najważniejszych elementów bezemisyjnego pojazdu. Wszystko przez to, że jest to najdroższy element całej elektrycznej układanki w takich autach. Przekonał się o tym pewien Norweg, który poinformował o swojej sytuacji dziennikarzy norweskiego motor.no.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Bardzo pechowa studzienka

Markus Jensen-Langseth kupił nowe MG 5 i przez cztery miesiące był szczęśliwym posiadaczem tego modelu. Właśnie po tym czasie zdarzyła się jednak sytuacja, która mogłaby dotyczyć każdego z nas. Kierowca, przejeżdżając przez strefę robót drogowych, najechał na studzienkę z luźną klapą włazu.

Pech chciał, że klapa wpadła między koło a akumulator elektrycznego auta, co doprowadziło do zablokowania się koła. Norweg zauważył, że niechciany element blokuje auto podczas jazdy do przodu, ale gdy cofnął, klapę udało się wyjąć z nadkola. Zanim to uczynił, zrobił zdjęcia. Później klapę zostawił i pojechał dalej. Auto nie dawało z siebie żadnych niepokojących dźwięków, nie świeciły się też żadne kontroli, a mężczyzna dojechał do domu.

Klapa studzienki spowodowała niewielkie uszkodzenia blach, dlatego Norweg skontaktował się z pobliskim serwisem, który zweryfikował uszkodzenia, stwierdził, że pęknięta jest obudowa akumulatora i zakazał dalszej jazdy autem. Serwis skontaktował się z dilerem, a ten z samym MG.

Wycena naprawy jest szokująca

Na wycenę trzeba było czekać miesiąc, a treść, jaką w niej zawarto, mogłaby zdołować największego optymistę. Koszt nowych części miał wynieść 709 tys. 556 koron norweskich (ok. 310 tys. zł). Do tego doszła jeszcze robocizna i podatki, zatem finalna cena za naprawę auta została określona na 939 tys. 738 koron norweskich (ok. 411 tys. zł). Nowy taki samochód kosztuje około 342 tys. koron norweskich (ok. 150 tys. zł).

Absurd? Tak, jedna część jest droższa niż nowy samochód, który przecież ma tę część w sobie. To jednak nie wszystko, bowiem w felernym MG5 Norwega, akumulator nie uległ uszkodzeniu, a jedynie jego obudowa, której koszt to około 17 tys. koron norweskich, czyli ok. 7500 zł plus VAT i robocizna.

Samo MG twierdzi, że takie ceny ustalił poddostawca akumulatora, a dla chińskiego producenta przyczyna takiej wyceny baterii nie jest dokładnie znana. Ponadto przedstawiciel MG powiedział, że każde takie uszkodzenie powinno być osobno analizowane i wyceniane. Sama wymiana obudowy jest natomiast czymś normalnym i znanym mechanikom.

Lepiej było kupić nowy niż wymieniać

Co zawiniło? Nie wiadomo, jasne jest jednak, że samochód Markusa, który kupił, nie został naprawiony, a Norweg w ramach likwidacji szkody z ubezpieczenia dostał nowy samochód, który poza kolorem nadwozia był taki sam. Uszkodzony samochód stoi natomiast na parkingu i czeka na dalszy rozwój spraw.

Absurdem jest jednak nawet sam fakt, że ubezpieczycielowi bardziej opłaca się kupić nowy samochód i nim zastąpić ten uszkodzony, niż go naprawiać. Pamiętajmy, że mówimy o aucie 4-miesięcznym, czyli w zasadzie nowym. Co będzie, kiedy auta te się zestarzeją, a akumulatory nie będą już tak sprawne? Czy czeka nas zalew złomowisk sprawnymi samochodami, których akumulatory umarły? Samochody stałyby się jednorazówkami.

Ładowanie formularza...