- Za niecałe 150 tys. zł dostajesz wielkie samochodzisko, które ma aż 485 cm długości, 190 cm szerokości i 171,5 cm wysokości, a 290-centymetrowy rozstaw osi mieści aż cztery fotele i 3-osobową kanapę
- Forthing U-tour jest oferowany w Polsce tylko w jednej wersji wyposażenia. Druga nie miałaby sensu — już pierwsza daje bez dopłaty tyle dobra, że jedynie osoby wychowane na najdroższych limuzynach mogłyby chcieć więcej
- Jazda Forthingiem U-tour przypomina, że za kierownicą minivana siedzi się jeszcze przyjemniej niż w SUV-ie
- Forthing jest marką potężnego koncernu Dongfeng i obecnie ma w Polsce 20 dealerów
- Samochód był użyczony przez importera, a po teście został zwrócony
Gdyby Renault Espace nie został SUV-em, to dziś konkurowałby właśnie z Forthingiem U-tour. Spadające zainteresowanie segmentem MPV spowodowało jednak, że stara wiara albo się wykruszyła, albo przezornie zmieniła w SUV-y (nie zmieniając przy tym nazwy). Tymczasem spore grono polskich klientów wciąż potrzebuje dużego minivana dla dużej rodziny i z żalem patrzy, jak kurczą im się opcje. Część ucieka się do importu prywatnego, kupując sprowadzone z USA wielkie MPV. Chrysler Pacifica, Honda Odyssey bądź Toyota Sienna są przecież u nas dość częstym widokiem.
I właśnie teraz, na tym pustoszejącym rynku pojawia się Forthing U-tour: 7-osobowy minivan firmowany przez koncern Dongfeng, chińskiego potentata, który produkuje samochody od 55 lat. Samą markę Forthing założono w 2001 r., a jej pierwszym modelem było... właśnie MPV.
Najnowsze, czyli U-tour, przez tydzień dawało mi się poznać ze wszystkich stron. Zacząłem z przodu.
Chiński minivan Forthing U-tour: wyposażenie standardowe i wymiary
Forthing U-tour ma to do siebie, że jeśli raz spojrzysz na jego przód, to później rozpoznasz go już wszędzie. Teoretycznie tak gigantyczny grill powinien odbierać nadwoziu szlachetności, ale w praktyce paradoksalnie — wraz z reflektorami — nadaje mu wyjątkowy styl. Forthing U-tour jest po prostu designerski — i to w najlepszym tego słowa znaczeniu — od elementów świetlnych w przednich lampach po subtelną płaskorzeźbę z figur geometrycznych na tylnym słupku.
Forthing U-tour jest też ogromny. Za niecałe 150 tys. zł dostajesz samochodzisko, które ma aż 485 cm długości, aż 190 cm szerokości i aż 171,5 cm wysokości, a na 290-centymetrowym rozstawie osi mieści siedem miejsc w układzie 2+2+3. Tak jest, dwa przednie rzędy składają się z osobnych foteli. I to jakich.
- Przeczytaj także: Hyundai już zaczął wyprzedaż rocznika 2024. Sprawdziłem cennik Tucsona i wybrałem najlepsze wersje
Każdy z czterech foteli jest nie tylko elektrycznie regulowany, ale też podgrzewany i wentylowany, a kierowca jest dodatkowo raczony funkcją masażu. Standardowo, bez dopłaty. Zresztą Forthinga U-tour wyposażono tak bogato, że tylko osoby wychowane na najdroższych limuzynach mogłyby chcieć jeszcze więcej. Ten chiński minivan kosztuje od 149 tys. 900 zł i za ten pieniądz w standardzie dostaje się m.in.:
- 5 lat gwarancji (z limitem 150 tys. km);
- automatyczną skrzynię biegów;
- dach panoramiczny (otwierany elektrycznie);
- system kamer 360 stopni;
- tylne czujniki parkowania;
- wideorejestrator (w obudowie lusterka wstecznego);
- klimatyzację automatyczną;
- elektryczną regulację fotela kierowcy w 10 kierunkach;
- funkcję masażu w fotelu kierowcy;
- elektryczną regulację przedniego fotela pasażera w 4 kierunkach;
- elektryczną regulację foteli drugiego rzędu;
- podgrzewanie i wentylację foteli pierwszego i drugiego rzędu;
- rozkładane stoliki w tylnej części oparć przednich foteli;
- system monitorowania martwego pola;
- bezkluczykowy dostęp i uruchamianie silnika;
- 10,25-calowy wyświetlacz wskaźników;
- 10,25-calowy ekran w środkowej konsoli;
- elektryczne sterowanie klapy bagażnika;
- elektryczną regulację, podgrzewanie i składanie bocznych lusterek z pamięcią ustawień;
- elektryczne sterowanie przednimi i tylnymi bocznymi szybami;
- 18-calowe aluminiowe obręcze kół;
A jak to wszystko wygląda w praktyce?
Chiński minivan Forthing U-tour: jakość, wnętrze, bagażnik
Nie od razu wsiadłem za kierownicę. Najpierw postanowiłem wrzucić płaszcz na tylne siedzenie. Otworzyłem drzwi i... ujrzałem coś, przez co natychmiast zapomniałem, dlaczego chwyciłem za klamkę.
- Przeczytaj także: Odkryłem dwukolorowy listek w Google Maps. Teraz używam go cały czas
Nie przesadzam. Bo kiedy wchodzisz do samochodu za niespełna 150 tys. zł, to nie spodziewasz się zobaczyć czegoś takiego.
Nie spodziewasz się przecież ogromnej drewnianej okładziny, która na desce rozdzielczej przepycha się z tapicerką z ekoskóry. A tak właśnie jest w Forthingu U-tour. Co z tego, że zarówno drewno, jak i skóra są syntetyczne, a nie naturalne, skoro tak wiernie imitują oryginał. Grunt, że żadne zwierzę i żadne drzewo nie ucierpiały podczas szykowania wnętrza Forthinga U-tour.
Mało tego, ta syntetyczna okładzina drewniana też nie jest taka zwyczajna. Jest porowata, czyli modniejsza i bardziej premium. Na dodatek, w ramach tak zwanej "kropki nad i", wyświetlają się na niej równie efektowne co misterne wiązki świetlne. Wygląda to tak:
Idźmy dalej. Wszystkie miejsca siedzące Forthinga U-tour — nieważne czy w formie foteli, czy kanapy — są tapicerowane ekoskórą. Co więcej, ekoskórzane elementy na panelach drzwi są pikowane jak w najszlachetniejszych limuzynach. Jak w najszlachetniejszych limuzynach na sześciu z siedmiu zagłówków finezyjnie wyszyto firmowe logo przyczajonego lwa (wyświetla się ono także na nawierzchni tuż obok przednich drzwi). Na dodatek boczne części zagłówków foteli w dwóch pierwszych rzędach można ręcznie regulować.
Z bardzo drogich limuzyn znane jest też inne rozwiązanie: pasażer prawego fotela w drugim rzędzie może elektrycznie sterować fotelem przed nim. W ten sposób powiększy sobie miejsce na nogi bez przesiadania się do przodu.
Same fotele Forthinga U-tour są bardzo wygodne, a funkcji masażu nie schowano gdzieś pod pięcioma warstwami menu — aktywuje się ją tradycyjnym przyciskiem. Tym samym możesz ją włączyć i wyłączyć bez tracenia kontaktu wzrokowego z jezdnią.
Kapitalne wrażenie robią również stoliki rozkładające się z tylnej części oparć przednich foteli. To nie jest kawałek taniego plastiku, z którym musisz się siłować. Całość działa elegancko, wręcz dystyngowanie. Jak widać, w Forthingu U-tour doświadczasz tego, z czym raczej nie kojarzą się minivany. To przepych.
Forthing U-tour nie podtrzymuje tradycji pewnych chińskich modeli sprzed 20 lat, których wnętrza pachniały niezbyt wyjściowo. Tzw. new car smell w tym minivanie jest tak samo przyjemny co w europejskich autach.
Jeśli dodać, że tworzywa wykończeniowe są wysokiej jakości, a ich montaż cieszy oko precyzją, to jedyną rzeczą wewnątrz chińskiego Forthinga U-tour, która sprawia wrażenie taniej, są piszczyki.
Piszczyk tylnych czujników parkowania brzmi jak w taniej elektronice sprzed kilkunastu lat. Dźwięk potwierdzenia dotknięcia sensora w panelu klimatyzacji też maltretuje uszy. To drobiazg — grunt, że taki panel w ogóle jest. Klimą w Forthingu U-tour można bowiem sterować nie tylko za pomocą 10,25-calowego ekranu, ale także znacznie bardziej praktycznymi sensorami dotykowymi i pokrętłami.
Nie muszę dodawać, że w dwóch pierwszych rzędach foteli miejsca jest multum. Mało tego, fotele w drugim rzędzie można od siebie odsunąć. Nie tylko robi się jeszcze wygodniej, ale powstaje też przejście — przejście do trzeciego rzędu siedzeń. Jak to się sprawdza w praktyce?
Jestem 188-centymetrowcem, którego kondycję częściej rzeźbi czytanie e-booka w fotelu niż słuchanie audiobooka podczas przebieżki. A mimo to bez wysiłku mieszczę się w tym "korytarzu" prowadzącym do tylnej kanapy. Na samej tylnej kanapie mam nadspodziewanie dużo miejsca — mniej więcej tyle, ile w przeciętnym miejskim aucie. To absolutnie nie jest minivan, gdzie w trzecim rzędzie głowa podpiera podsufitkę, kolana są nienaturalnie wysoko, a nogi uciskają oparcia foteli przed tobą. Zresztą w Forthingu U-tour w tylnej części oparć foteli drugiego rzędu znalazły się po trzy kieszenie.
Przy siedmiu miejscach bagażnik Forthinga U-tour ma 234 l i jest relatywnie płytki. Można go jednak powiększyć do 1086 l, a jego próg biegnie dość nisko.
No to teraz czas na jazdę.
Chiński minivan Forthing U-tour: wrażenia z jazdy, zużycie paliwa
SUV-y zrobiły światową furorę m.in. dzięki wysoko zamocowanym siedzeniom. Tymczasem w niektórych minivanach za kierownicą siedzi się jeszcze przyjemniej — zwłaszcza kiedy masz przed sobą potężną przednią szybę. Tak jak w Forthingu U-tour. Po takich warunkach zakwaterowania aż nie chce się wracać do SUV-a.
Patrząc na wymiary Forthinga U-tour, na jego design i wnętrze, można się spodziewać, że jazda będzie przede wszystkim nastawiona na komfort. Pozory tym razem nie mylą.
Zawieszenie jest miękkie i dobrze sobie radzi z nierównościami. Wnętrze okazuje się solidnie wyciszone. Radość z prowadzenia nieco mąci niezbyt precyzyjny układ kierowniczy, ale za to sam wieniec kierownicy wyprofilowano fantastycznie.
Forthing U-tour jest obecnie dostępny w Polsce w jednej wersji silnikowej: z 1,5-litrową 177-konną spalinową jednostką kupowaną od Mitsubishi. Jest dynamiczna (0-100 km/h w 9,5 s), ale żwawsze przyspieszanie zaczyna się tuż przed 4000 obr./min. Silnik zachowuje się więc jak wolnossący, choć tak naprawdę jest turbodoładowany.
Tak czy inaczej to oszczędna konstrukcja. 22 km jazdy południową obwodnicą Warszawy i drogą wojewódzką w czwartkowym popołudniowym szczycie komunikacyjnym przyniosło jedynie 5,5 l/100 km. Która spalinowa luksusowa limuzyna tak potrafi?