Auto Świat Testy Drobiazgowo sprawdziłem chińskie "Lambo". Test Forthinga T-Five na dystansie 1350 km

Drobiazgowo sprawdziłem chińskie "Lambo". Test Forthinga T-Five na dystansie 1350 km

Spalinowy Forthing T-Five w trakcie długiego testu zaskakiwał mnie wiele razy. Szczęka opadła mi po raz pierwszy, gdy zobaczyłem front SUV-a w stylu Lamborghini, a potem spojrzałem na metkę z ceną o kilkadziesiąt tysięcy złotych niższą niż u klasowych rywali. Zauroczenie nie utrzymało się jednak do końca, bo... nie wszystko złoto, co się świeci.

Forthing T-Five
Zobacz galerię (40)
Krzysztof Grabek / Auto Świat
Forthing T-Five
  • Spalinowy Forthing T-Five to chiński SUV w stylu Lamborghini, kosztujący znacznie mniej niż uznani klasowi rywale
  • Imponujący wygląd zewnętrzny odciąga uwagę od rzeczy, które odkryłem w trakcie długiego testu. Po 1350 km mam kilka zastrzeżeń
  • Forthing T-Five najbardziej zaskoczył mnie wrażeniami z jazdy. Spodziewałem się rozbujanej łajby sterowanej dżojstikiem, a dostałem...
  • Samochód był użyczony przez importera, a po teście został zwrócony

Polskie media motoryzacyjne zachłysnęły się niewiarygodnie tanimi autami z Państwa Środka zalewającymi nasz rynek. Forthing T-Five jest jednym z najnowszych rozdziałów chińskiej ekspansji i trzeba przyznać, że przeoczyć go trudno – wygląda jak pomniejszone Lamborghini Urus. Ściągniętą uwagę na dłużej zatrzymuje cennik – 129,9 tys. zł za 177-konnego SUV-a rozmiaru Toyoty RAV4, Forda Kugi czy Volkswagena Tiguana. I to od razu z dwusprzęgłowym automatem i w wersji wyposażonej pod korek (!). Nic tylko kupować? Na dystansie 1350 km odkryłem kilka kruczków w tej umowie.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Forthing T-Five dużo obiecuje wyglądem. Jaki jest naprawdę?

Kratownica jak w Lamborghini Urus, aerodynamiczne dokładki w dolnej części przedniego zderzaka, czarny herb z lwem na masce, duży spojler, tylny zderzak z potężnym dyfuzorem i... czterema końcówkami układu wydechowego (!). Nikt nie uwierzy, że pod maską tak wystylizowanego SUV-a pracuje silnik o pojemności zaledwie 1,5 l. To nie jest auto dla ludzi, którzy lubią przemykać niezauważeni – gdzie nie zabrałem T-Five'a, tam obracały się za nim głowy. Za ułamek ceny można osiągnąć efekt jak za kierownicą supersamochodu!

DANE TECHNICZNEForthing T-Five
Wymiary [mm]4565 / 1860 / 1690
Rozstaw osi [mm]2715
Poj. bagażnika [l]480/1480
Poj. baku [l]55 l
Masa własna [kg]1550
Silnik1.5 t.benz. (Mitsubishi 4A95TD)
Norma emisjiEuro VI
Moc [KM]177
Moment obrotowy [Nm]260 (1500-4000 obr./min)
V-max [km/h]180
0-100 km/h [s]9,0
Skrzynia biegów7DCT
Napędprzedni
Zawieszenie przedniekolumny McPherson
Zawieszenie tylneniezależne wielowahaczowe
Hamulce (przód/tył)tarczowe went./tarczowe
Rozmiar opon235/55 R19

Po otwarciu drzwi do kabiny emocje trochę opadają – wnętrze jest estetyczne, ale dość proste i kojarzące się z kompaktowymi Mercedesami poprzedniej generacji. Materiały? Robiące dobre pierwsze wrażenie, ale przeciętne – dużo twardych plastików, pseudoskóry i gumy (nawet "przeszycia" na desce rozdzielczej są odlane z formy), co objawia się delikatnie wyczuwalnym zapachem targowiska z tanimi wyrobami z Azji.

W kilku miejscach elementy można było lepiej ze sobą połączyć (irytujący wizualnie "schodek" na łączeniu boczków drzwi z deską), ale ogólnie spasowanie jest całkiem niezłe. Plus za jakość montażu – w Forthingu T-Five nic nie skrzypi w trakcie jazdy. Minus za słabe wyciszenie – do kabiny wpada dużo niepotrzebnych szumów i przy wyższych prędkościach trzeba ze sobą rozmawiać podniesionym głosem (to już domena samochodów z Azji).

Powiewem nowości są dwa 10,25-calowe ekrany, choć ten zastępujący analogowe wskaźniki za kierownicą przywodzi na myśl stare budziki (taki wyświetlacz ma też Kia Picanto), a komputer pokładowy jest tak rozbudowany, jak w samochodach... sprzed kilkunastu lat. Ekran od multimediów jest lepszy, ale nie rzuca na kolana rozdzielczością (podobnie jak obraz z kamer 360 st.). Jest za to responsywny i łatwy w obsłudze – kilka kafelków i zsuwane z góry menu z najpotrzebniejszymi funkcjami (szkoda, że ukryto w nim nawet regulację głośności audio).

Dłuższy kontakt z systemem Forthinga rozczarowuje: nawigacji nie ma, głośniki są słabe, przy cofaniu pauzuje się muzyka, dźwięk powiadomienia o rezerwie straszy kierowcę i pasażerów, a klonowanie ekranu telefonu jest dosłowne. Importer T-Five'a zdaje sobie sprawę, że dziś klient nie kupi auta bez interfejsu CarPlay/Android Auto, dlatego dorzuca do oferty podłączany do gniazda USB adapter (Wizcar) zapewniający taką łączność (to rozwiązuje też problem braku nawigacji).

Ergonomiści docenią osobny panel wentylacji (z pokrętłami!), ale... to pułapka. Padające nań światło słoneczne czyni go częściowo nieczytelnym, a klimatyzacja jest automatyczna tylko z nazwy – zdarzało mi się ustawiać nawet 28 czy 29 stopni, by zapewnić sobie warunki takie jak w autach, w których wybieram 21 lub 22 stopnie. Nie mogę też przemilczeć pozycji za kierownicą, która jest wyjątkowo nieeuropejska. Nawet w najniższym położeniu fotel jest bardzo wysoko, a kolumna kierownicza oferuje za mały zakres regulacji w płaszczyźnie przód-tył.

Pod Chińczyków zostały też skrojone przednie fotele Forthinga T-Five – mają krótkie siedziska i dziwnie wyprofilowane oparcie, które nie zapewniało mi dobrego podparcia łopatek. Za to już w standardzie są sterowane elektrycznie i podgrzewane. Fotel pasażera ma typowy dla chińskich samochodów bajer znany z limuzyn – przyciski na boku ("Boss Mode"), żeby pasażer siedzący z tyłu mógł łatwo zwiększyć przestrzeń na nogi (tej jest bezmiar, nawet kiedy ktoś siedzi z przodu). Inny gadżet w kabinie znamy z kolei z Dacii – to wygospodarowane na desce rozdzielczej miejsce służące do estetycznego i wygodnego wpięcia uchwytu na telefon. Producent wyjątkowo zadbał o funkcjonalność, bo są też wysuwane haczyki na siatki zakupowe i kieszonka na telefon w boczku fotela jak w nowych Skodach.

Forthing T-Five jeździ jak samochody sprzed kilku lat. To i wada, i zaleta

Wrażenia z jazdy były dla mnie dużym zaskoczeniem, bo chińskie samochody przyzwyczaiły mnie do przesadnego komfortu odbijającego się na właściwościach jezdnych. Tymczasem przemierzanie Polski w Forthingu T-Five potoczyło się zupełnie inaczej. Musiałem tylko przyzwyczaić się do bardzo ciasno rozmieszczonych pedałów (jazda w szerokich butach zimowych może być ciekawa...) i wchodzącego jak w masło manipulatora gazu.

Dlaczego chiński SUV jeździ jak samochody sprzed kilku lat? Przede wszystkim ze względu na brak irytujących europejskich "piszczałek" i systemu start-stop. Kierowca może liczyć tylko na wsparcie asystentów zjazdu i podjazdu oraz systemy monitorujące ciśnienie w oponach, zapięcie pasów i martwe pole – fani ciszy, zdania na siebie i prostych rozwiązań będą zachwyceni. Oczywiście na pokładzie znalazły się rzeczy tak podstawowe jak ABS z EBD czy ESP. Mnie zabrakło adaptacyjnego tempomatu, który znacznie ułatwiłby poruszanie się po polskich drogach szybkiego ruchu.

AutoHold, asysten pokonywania wzniesień i... tyle. Kierowca jest zdany na siebie
AutoHold, asysten pokonywania wzniesień i... tyle. Kierowca jest zdany na siebieKrzysztof Grabek / Auto Świat

Rozbiegany z początku układ kierowniczy wystarczyło przełączyć w tryb sportowy, by nie musieć ciągle korygować toru jazdy przy wyższych prędkościach. Opór stawiany przez kierownicę w tym ustawieniu jest trochę za duży, ale i tak zyskuje na tym precyzja prowadzenia. Do klasowej czołówki sporo brakuje, jednak Forthing T-Five nie bierze na celownik BMW czy Alfy Romeo, więc trudno się za to gniewać – jest nieźle.

Drugie zaskoczenie to praca zawieszenia. Chiński SUV ma zauważalnie twardsze nastawy niż rodzinny U-Tour (minivan oferowany przez tego producenta), dzięki czemu pokonuje zakręty z większą gracją i nieco mniejszymi przechyłami nadwozia. Nie oznacza to jednak, że lubi kręte drogi, bo na takich odcinkach zabawę psuje płużenie przodu.

Te opony naprawdę psują wrażenia z jazdy tym samochodem
Te opony naprawdę psują wrażenia z jazdy tym samochodemKrzysztof Grabek / Auto Świat

Podsterowność to w dużej mierze wina montowanych fabrycznie tragicznych opon firmy Atlas (chińskich), które szybko tracą przyczepność – ze względów bezpieczeństwa do ceny auta warto doliczyć koszt zakupu markowego ogumienia. SUV Forthinga świetnie nadaje się nawet na zaniedbane lub gruntowe odcinki dróg, bo Chińczycy nie przesadzili z usztywnieniem zawieszenia (jest sztywne w chińskiej skali, ale zbalansowane w europejskiej).

Forthing T-Five – ile paliwa zużywa klasyczny benzyniak z turbo?

Czy pochodzący z Mitsubishi benzynowy silnik 1.5 T-GDI pozwala na sprawną jazdę? Tak, choć deklarowane przez producenta wartości (177 KM i 260 Nm) w praktyce zapewniają osiągi porównywalne z cięższym i słabszym Tiguanem (1.5 eTSI 150 KM, 250 Nm). Dostarczany przez Magnę dwusprzęgłowy automat czasami długo zwleka z redukcją, ale nie szarpie.

Silnik 1.5 T-GDI nie zachowuje się, jakby miał 177 KM, ale radzi sobie z autem
Silnik 1.5 T-GDI nie zachowuje się, jakby miał 177 KM, ale radzi sobie z autemKrzysztof Grabek / Auto Świat

To, co mnie zaskoczyło w trasie, to akceptowalne zużycie paliwa. Chińskie i koreańskie samochody mają łatkę "paliwoholików", dlatego przeprowadziłem testy rzeczywistego spalania (tankowanie do drugiego odbicia pistoletu – jazda – ponowne tankowanie do drugiego odbicia). "Paliwożerność" w trasie możecie ocenić sami, studiując poniższą tabelkę. W mieście jest gorzej – komputer wskazywał na niektórych trasach nawet 10-11 l na 100 km (oj, przydałby się ten znienawidzony start-stop...).

Trasa 1.Trasa 2.
Dystans453,6 km228,7 km
Zużyte paliwo39,1 l17,61 l
Wskazanie komputera8,1 l/100 km7,5 l/100 km
Rzeczywiste spalanie8,6 l/100 km7,7 l/100 km
UwagiPrędkości przepisowe; trasa mieszana (Warszawa - Łódź - Kamień Śląski - Blachownia) składająca się z autostrad, dróg ekspresowych, mniejszych dróg i przejazdu przez zakorkowane miastoPrędkości przepisowe; trasa (Blachownia - Warszawa) składająca się z autostrady i dróg ekspresowych

Podsumowanie testu Forthinga T-Five

Kawał ładnego, ale przeciętnie jeżdżącego samochodu za uczciwą cenę – tak można byłoby najkrócej podsumować Forthinga T-Five. To nieskomplikowany technicznie, prosty w obsłudze samochód dla kierowców, którzy nie mają sportowej żyłki i nie potrzebują wielkich ekranów, najnowszych systemów czy innych wodotrysków.

Poza niesztampowym wyglądem największe atuty Forthinga T-Five to bez wątpienia obszerna kabina z ogromną przestrzenią dla pasażerów obu rzędów i bogate wyposażenie standardowe. Po stronie największych wad zanotowałem niewygodną pozycję za kierownicą, problemy z trakcją, mały jak na tej wielkości SUV-a bagażnik i przedpotopowe multimedia. Floty z pewnością dorzucą do tej listy kwestię niepoliczalnej dziś utraty wartości. Zastanawiacie się, jak będzie z serwisowaniem? Importer już uruchomił 20 salonów marki i zamówił całe kontenery części, by ewentualne naprawy nie trwały miesiącami.

Forthing T-Five
Forthing T-FiveKrzysztof Grabek / Auto Świat

Przetestowany przeze mnie na dystansie 1350 km chiński SUV nie wkupił się w moje łaski, ale nie miałbym problemu, żeby nim jeździć na co dzień. Nie jest idealny, jednak jakością wykonania, wyciszeniem czy właściwościami jezdnymi nie odbiega od azjatyckich samochodów sprzed kilku lat. Na tle współczesnych Hyundaiów, Toyot czy Mitsubishi różnice są już widoczne – na szczęście rekompensuje je cena. Zresztą największym zagrożeniem dla Forthinga T-Five są... inne chińskie SUV-y. MG HS, Beijing 5, Jaecoo 7 czy Omoda 5 też nie kosztują dużo, a pod kilkoma względami są nowocześniejsze.

Autor Krzysztof Grabek
Krzysztof Grabek
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji