Współpraca reklamowaTestujemy na paliwach
Auto Świat > Wiadomości > Używany droższy od nowego? Tak było w PRL. Opowiem ci, jak się wtedy handlowało samochodami z drugiej ręki

Używany droższy od nowego? Tak było w PRL. Opowiem ci, jak się wtedy handlowało samochodami z drugiej ręki

Skoro w PRL nie można było normalnie kupić nowego samochodu, to siłą rzeczy rynek używanych też stał na głowie: do tego stopnia, że ceny zgrzebnych Polskich Fiatów 126p trendowały podobnie jak dziś niektórych kolekcjonerskich Ferrari. Stawki dyktowała giełda — i to bynajmniej nie papierów wartościowych — a podczas negocjacji kupujący musiał się strzec wyspecjalizowanych osobników, których można dziś nazwać "podbijaczami". Na dodatek w niemieckiej prasie zaczęły się pojawiać tajemnicze ogłoszenia składające się z dwóch słów: "suche polski"

Giełda samochodowa na warszawskim Okęciu (1974 r.)Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe / Archiwum Grażyny Rutowskiej
  • Tak się kupowało używane samochody w Polsce sprzed epoki internetu i kapitalizmu oraz przy radykalnie ograniczonej podaży
  • Na PRL-owskim rynku samochodów z drugiej ręki to sprzedający miał zdecydowanie lepszą pozycję, ale i tak droga do sfinalizowania transakcji wiodła przez upokorzenia
  • Mamy zdjęcia z tamtych czasów, które — w zależności od tego, kiedy się urodziłeś — albo cię zaszokują, albo wzbudzą niepohamowaną nostalgię

Dziś są wielkie internetowe serwisy ogłoszeniowe, w PRL były wielkie place. Niektóre z nich przez cały tydzień ziały smętną pustką, aby w niedzielę zmienić się w najbardziej zaludnione części miasta. Bo w każdą niedzielę odbywała się na nich giełda samochodowa: najlepsze miejsce do kupna bądź sprzedaży samochodu z drugiej ręki — i łapania stresu.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Na giełdzie było tłoczno, głośno i ogólnie nieprzyjemnie. Nieprzyjemnie z reguły brzmiały też komentarze, którymi hurtowo raczono wystawione na sprzedaż samochody. Już sama perspektywa wyprawy na plac giełdowy budziła wewnętrzny opór, zarówno wśród kupujących, jak i sprzedających. Dlatego pojawiło się wyspecjalizowane grono, przez które część sprzedających nawet nie przekraczała giełdowej bramy.

Przeczytaj także: Widziałem nowego SUV-a Suzuki zaprojektowanego z Toyotą. Ma kosztować jeszcze mniej niż w cenniku

Używane auta w PRL: Polski Fiat 126p drogocenny jak rubin

Giełda samochodowa w Warszawie (1972 r.)
Giełda samochodowa w Warszawie (1972 r.)Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe / Archiwum Grażyny Rutowskiej

Pana E (inicjał zmieniony) również nie zachwycała wizja spędzenia niedzieli na giełdzie. Uszami wyobraźni już słyszał niewybredne odzywki na temat swojego 10-letniego polskiego fiata 126p. Jak się okazało, Pan E nigdy nie dotarł na giełdę. Na drodze stanęli mu osobnicy koczujący przed bramą wjazdową, jeszcze przed punktem poboru opłat za wjazd na plac.

Przeczytaj także: Nowe MG HS właśnie debiutuje w Polsce i już jest w promocji. Doradzamy, którą wersję wybrać

Jeden z nich podszedł do Pana E i prosto z mostu zaproponował, że odkupi od niego fiacika. Zaraz, od ręki — ale przedtem musi być jazda próbna. Pan E przystał na tę propozycję, choć było to dość ryzykowne.

Dlaczego? Ponieważ Pan E dopiero na giełdzie mógł poznać aktualne ceny modelu z jego rocznika — wprawdzie raz w tygodniu prasa podawała średnie ceny z giełdy, ale przez siedem dni wiele się mogło zmienić. Handlarz mógł więc zaproponować nieświadomemu Panu E znacznie mniejszy pieniądz, niż dostałby na giełdzie. Z drugiej strony, jeśli osobnik istotnie kupi od niego fiacika, Pan E będzie miał z głowy i problem ze sprzedażą, i cały giełdowy stres.

Przeczytaj także: Najgorsze auta zdaniem Polaków. W TOP 10 przynajmniej trzy zaskoczenia [RANKING]

Jazdę próbną z handlarzem Pan E wspomina dziś jako "dołującą". Mój rozmówca pieczołowicie dbał o swojego polskiego fiata 126p, tymczasem jego kontrahent nie szczędził krytycznych uwag na temat stanu technicznego samochodu. "O, patrz pan, jak go znosi". "O, widzisz pan? Zbieżność do kitu". Jak się pewnie domyślasz, ten przytyki nie miały nic wspólnego z rzeczywistością i służyły jedynie wzbudzeniu w sprzedającym przekonania, że jego wóz nie jest wart złamanego grosza i nikt, oprócz handlarza, nawet na niego nie spojrzy.

Renault 10 na giełdzie samochodowej na warszawskim Okęciu (1974 r.)
Renault 10 na giełdzie samochodowej na warszawskim Okęciu (1974 r.)Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe / Archiwum Grażyny Rutowskiej

Na szczęście Pan E wytrzymał lawinę bezpodstawnej krytyki, nie dał się zmanipulować i sprzedał handlarzowi fiacika za korzystną dla siebie kwotę. Był 1987 r., 10-letni Polski Fiat 126p kosztował wówczas tyle, ile ówczesne marzenie kinomana, czyli KOLOROWY telewizor Rubin z ZSRR, nawiasem mówiąc urządzenie bardzo low-tech.

Trudno dziś jednoznacznie ocenić, czy to Rubiny były takie drogie, czy fiaciki takie tanie. Tak czy inaczej, w PRL-u młode samochody używane (czyli powiedzmy od roku do czterech lat) były z reguły droższe niż fabrycznie nowe. Brzmi kuriozalnie, ale wynikało to ze starego jak ludzkość prawa popytu i podaży.

Używane auta w PRL: dlaczego były droższe od fabrycznie nowych?

W latach 80. roczny samochód mógł na giełdzie kosztować nawet o połowę więcej niż nowy. Dlaczego? Bo nowego auta w PRL praktycznie nie dało się kupić od ręki.

Najpopularniejszą formą zakupu nowego samochodu były wówczas przedpłaty, wprowadzone w 1973 r. z myślą o Polskim Fiacie 126p. Na specjalną książeczkę PKO chętny wpłacał kwotę początkową (a później kolejne raty), jednocześnie deklarując, kiedy chce odebrać samochód. Nie mógł jednak powiedzieć "jutro" ani nawet "za rok". Kto założył książeczkę w 1973 r., mógł dostać Malucha najwcześniej cztery lata później. W latach 80. na odbiór fiacika też czekało się przeważnie po 4-5 lat.

Giełda samochodowa w Stoczni Gdańskiej (1957 r.)
Giełda samochodowa w Stoczni Gdańskiej (1957 r.)Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe / Wojskowa Agencja Fotograficzna

Od ręki samochody wydawano jedynie dwóm grupom kupujących: tym, którzy płacili w dewizach i tym, którzy mieli talon na zakup. Przy czym handel dewizami między osobami fizycznymi przestał być w Polsce zakazany dopiero pod koniec PRL, czyli od grudnia 1988 r. A talony otrzymywały tylko wybrane grupy, nierzadko po znajomości.

Skoro więc w PRL nie dało się od ręki kupić nowego samochodu, a z używanym nie było takich hocków, to relatywnie młode auto z drugiej ręki zwyczajnie musiało być droższe od nieużywanego. Zwłaszcza że podaż używanych była mocno ograniczona.

Nic dziwnego: po co się pozbywać samochodu — nawet niespecjalnie pięknego, nie za bardzo niezawodnego i solidnie zużytego — skoro kupno kolejnego to taki problem. W PRL pojazdy pozostawały więc w tych samych rękach (i w eksploatacji) znacznie dłużej niż w 2024 r.

To jak zasilano wtórny rynek? Skoro ceny Polskiego Fiata 126p trendowały wówczas podobnie jak dziś niektórych kolekcjonerskich Ferrari (też z wiekiem zyskujących na wartości), to część szczęśliwców (którzy właśnie po latach oczekiwania odebrali nowe auto) po prostu od razu — lub nawet po roku — odsprzedawali je z niezłym zyskiem. Dwa źródła były jeszcze bardziej zaskakujące.

Używane auta w PRL: suche polski

Bo kiedy w końcu nadchodziło szczęście w postaci odbioru Polskiego Fiata 126p, to okazywało się, że codzienność nie jest taka kolorowa. Niektórzy zwyczajnie nie spodziewali się, że w PRL-owskich realiach tak trudno będzie kupić części zamienne, a nawet zwykłe paliwo (w 1984 r. wprowadzono kartki, czyli miesięczne limity zakupu paliwa). Eksploatacja też była niełatwa. Poza tym często się okazywało, że w gruncie rzeczy nie ma za bardzo gdzie i kiedy tym samochodem jeździć. Inni z kolei, wiedzeni modą, wzięli udział w programie przedpłat, choć nikt w rodzinie nie miał prawa jazdy. I tak właśnie ci wszyscy rozczarowani, zniechęceni i sfrustrowani właściciele nowych samochodów postanowili pozbyć się czterokołowego kłopotu. Zwłaszcza że za ten kłopot można było dostać dobry pieniądz.

Na początku lat 80. w niemieckiej prasie zaczęły się pojawiać tajemnicze ogłoszenia składające się jedynie z dwóch słów: "suche polski". "Szukam polski"? O co tu chodziło? I dlaczego pochodziły z wielu niezależnych źródeł?

Giełda samochodowa w Warszawie (1972 r.)
Giełda samochodowa w Warszawie (1972 r.)Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe / Archiwum Grażyny Rutowskiej

Okazuje się, że zamieszczali je Polacy, którzy przyjechali pracować do RFN. Chodziło im o znalezienie Niemców, którzy odsprzedaliby im Polskiego Fiata. Taki samochód, jako mienie pracownika sezonowego, nie zostałby objęty cłem wwozowym, więc było to szczególnie atrakcyjne finansowo.

Dlaczego więc "suche polski", a nie "Ich will Polski Fiat 125p gerne kaufen"? Też, żeby było atrakcyjnie finansowo. Cena ogłoszenia uzależniona była od liczby słów, więc najtaniej wychodziło właśnie "suche polski".

I choć samochody używane w PRL były boleśnie drogie, to bywało, że te ceny jeszcze podstępem zawyżano — to zadanie należało do wytrenowanych w gadce (i słabościach ludzkiej psychiki) osobników, których dziś można nazwać "podbijaczami".

Używane auta w PRL: panie, idź pan stąd, ja dam więcej

"Podbijacz" pojawiał się w momencie, kiedy na stojący na giełdowym placu samochód znalazł się poważny klient — na tyle poważny, że zaczynały się już negocjacje cenowe. "Podbijacz" bezczelnie w nie ingerował, ni stąd, ni zowąd deklarując, że zapłaci więcej, niż przed chwilą zaproponował kupujący. Nieświadomy ściemy klient, w obawie – a nawet w panice — że taki wóz trafi do kogoś innego, przebijał ofertę "podbijacza". Taka "licytacja" trwała, dopóki nie osiągnięto kwoty ustalonej wcześniej między "podbijaczem" a sprzedającym. Wówczas "podbijacz" nieoczekiwanie stwierdzał, że to już dla niego za drogo i po chwili rozpływał się w giełdowym tłumie. Tymczasem prawdziwy klient zostawał już z taką sztucznie wywindowaną ceną – choć pewnie niejeden z nich w poczuciu triumfu dumnie wracał z giełdy własnym już samochodem.

A kiedy klient zniknął za przysłowiowym rogiem, przy sprzedawcy pojawiał się "podbijacz", który otrzymywał wynagrodzenie za dobrze wykonane "podbicie".

Na PRL-owskich giełdach samochodowych pojawiała się też jeszcze jedna grupa osób, która nie przychodziła po to, żeby coś kupić lub sprzedać. To "oglądacze", którzy po prostu chcieli się nasycić widokiem modeli rzadko spotykanych w ówczesnej codzienności. Na dużej giełdzie — zwłaszcza w Gdańsku, Warszawie lub na Górnym Śląsku — można było trafić np. na sprowadzony z USA "krążownik szos", który na smutnych PRL-owskich ulicach wywoływał dużo większe poruszenie niż dziś korowód Ferrari. Zresztą proszę spojrzeć na to zdjęcie wykonane w 1969 r. na warszawskiej giełdzie przy ul. Dzikiej — ile osób kłębi się wokół blisko 5-metrowego Chevroleta Chevelle, model roku 1965.

Chevrolet Chevelle (model roku 1965) na giełdzie samochodowej w Warszawie przy ul. Dzikiej (1969 r.)
Chevrolet Chevelle (model roku 1965) na giełdzie samochodowej w Warszawie przy ul. Dzikiej (1969 r.)Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dziś już nikt nie ustali, którzy z nich to "oglądacze". Może wszyscy?

Materiał powstał dzięki współpracy z partnerem — Narodowym Archiwum Cyfrowym, którego misją jest budowanie nowoczesnego społeczeństwa świadomego swojej przeszłości. NAC gromadzi, przechowuje i udostępnia fotografie, nagrania dźwiękowe oraz filmy. Zdigitalizowane zdjęcia można oglądać na nac.gov.pl

Krzysztof Wojciechowicz
Krzysztof Wojciechowicz
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków